Cyfrowa apokalipsa – gdy nagle zabraknie Internetu

0

Do głębszej analizy konsekwencji nagłego internetowego blackoutu skłania ostatni incydent związany z cyberatakiem na serwery firmy Dyn, która odpowiada za monitoring i przekierowywanie ruchu w amerykańskiej infrastrukturze internetowej. W wyniku agresji cyberprzestępców zablokowany został dostęp do najpopularniejszych portali i usług, spośród których warto wymienić Twittera, Paypal, Netflix, Spotify, Airbnb czy New York Timesa.

Edward Morgan Forster już w 1909 roku na łamach powieści „The Machine Stops” opisywał tam upadek naszej cywilizacji spowodowany nagłą awarią zautomatyzowanych systemów, od których uzależnione są wszystkie aspekty życia „ludzi nowej ery” – „przyszedł bez najmniejszego ostrzeżenia moment, który zniszczył cały globalny system komunikacji, a świat, jak zdążył to zrozumieć, tak dobiegł końca”.

Atak, który przeprowadzono na serwery firmy Dyn, spowodował niedostępność najpopularniejszych serwisów informacyjnych, rozrywkowych i tych obsługujących internetowe płatności. W efekcie częściowo sparaliżował całe Stany Zjednoczone i część Europy. W dobie wzmożonej aktywności cyberprzestępców i całkowitym uzależnieniu wielu aspektów życia od sieci stosowne wydaje się pytanie – do czego mogłaby doprowadzić cyfrowa apokalipsa?

Boleśnie efekt braku dostępu do sieci spowodowanego przez cyfrowych „nieznanych sprawców” (przypuszczalnie operujących z terenu Rosji) odczuła w 2007 roku Estonia. To niewielkie nadbałtyckie państwo zdecydowało swego czasu, że wszelkie decyzje administracyjne i akty prawne będą przechowywane wyłącznie w sieci, na państwowych serwerach. E-administracja okazała się tyleż śmiałym, co trochę przedwczesnym posunięciem, zwłaszcza biorąc pod uwagę geopolityczne położenie Estonii. Anonimowy cyberterroryzm wiążący się z atakami typu DDoS (Distributed Denial of Services) sparaliżował funkcjonowanie estońskiej gospodarki i polityki. Crakerzy bombardowali estońskie serwery rządowe gigantyczną liczbą zapytań, doprowadzając tym samym do ich przeciążenia. Całym procesem zarządzali cyberterroryści, którzy przejęli sieć połączonych ze sobą komputerów zainfekowanych złośliwym oprogramowaniem (botnet) i wykorzystali do rozsyłania wiadomości śmieci. Dwa największe banki, Hansapank i SEB Ühispank, musiały zawiesić usługi online i wstrzymać transakcje zagraniczne. Prezydent Toomas Hendrik Ilves skwitował tę sytuację krótko: „W obecnych czasach nie potrzeba pocisków, żeby zniszczyć infrastrukturę. Można to zrobić online”. Z kolei Gadi Evron, izraelski ekspert ds. bezpieczeństwa, który był w tym czasie w Estonii, stwierdził: „Za pomocą cyberbomby Estonia została niemal zepchnięta do epoki kamiennej”. Szacuje się, że w wyniku ataków crackerskich i trwającego kilka dni internetowego blackoutu Estonia straciła kilka miliardów dolarów. Ponadto istnieje ryzyko, że przestępcy weszli w posiadanie tajnych estońskich dokumentów, zawierających poufne informacje.

– Przykład cyberataków na Estonię pokazuje, że dzisiaj wcale nie trzeba agresji militarnej, by unieruchomić administrację państwową. Wystarczy tylko odciąć Internet, by kraj sam pogrążył się w chaosie – zauważa Ewelina Hryszkiewicza z Atmana. Jej zdaniem nie trudno wyobrazić sobie podobny scenariusz w Polsce. – Estonię sparaliżowała seria ataków DDoS, których przeprowadzenie nie wymaga specjalistycznej wiedzy informatycznej. Dlatego są one tak groźne – dodaje Ewelina Hryszkiewicz z Atmana.

Nie ulega wątpliwościom, że w przypadku poważnej awarii Internetu wiele firm nie odnalazłoby się w rzeczywistości offline i byłoby skazanych albo na porażkę, albo dotkliwe straty. Internet umożliwił przecież narodziny wielu biznesów, które bez niego nie miałyby żadnej ekonomicznej racji bytu. Z drugiej strony przykłady niedostępności serwisów pokazują jak duże straty generuje brak dostępu do sieci. Zaledwie 40-minutowa niedostępność witryny Amazona dwa lata temu kosztowała spółkę 4,8 mln dolarów. Zaledwie 5-minutowa awaria Google w 2013 r. przyniosła straty na poziomie co najmniej pół miliona dolarów. Można pokusić się także o obliczenie kosztów niedostępności dla polskiego przedsiębiorstwa, którego działalność jest w pełni uzależniona od stałego dostępu do globalnej sieci. W przypadku spółki Cloud Technologies, największej europejskiej hurtowni danych gromadzącej informacje na temat zainteresowań internautów, każda minuta przestoju oznaczałby stratę ok. 62 zł – godzina niedostępności wiązałaby się już z utratą ponad 3,7 tysiąca złotych. Liczby te jeszcze silniej działają na wyobraźnię, gdy podobne wyliczenie przygotujemy dla Wirtualnej Polski – każda minuta niedostępności dla pierwszego polskiego portalu internetowego wyniosłaby około 556 złotych, zaś godzina oznaczałaby już stratę ponad 33 tysięcy zł.

Co blackout oznacza dla państwowych gospodarek? Zgodnie z najnowszym raportem Instytutu Brookings w minionym roku niedostępność sieci kosztowała państwa aż 2,4 miliardy dolarów. Najmocniej odczuły to Indie, których PKB w wyniku nieplanowanych „odcięć” uszczupliło się o niemal miliard dolarów. Mocno poszkodowana była także Arabia Saudyjska, która straciła 465 mln dolarów, Maroko – 320 mln czy Irak z wynikiem 209 milionów. W Europie z tytułu braku dostępu do Internetu najwięcej straciła Turcja – 35 mln dolarów.

Pozostaje jeszcze pytanie, ile w wyniku cyfrowej apokalipsy straciłby każdy mieszkaniec regionu dotkniętego całkowitą niedostępnością Internetu. Precyzyjnej odpowiedzi ciężko udzielić, warto jednak zwrócić uwagę na trendy dotyczące bezgotówkowego obrotu finansowego. W USA 80% konsumentów za zakupy płaci kartami, więc zwyczajnie nie nosi przy sobie gotówki. W Polsce wiele wskazuje na to, że sytuacja zmierza w podobnym kierunku. Wystarczy wziąć pod uwagę wartość cyfrowych płatności – w 2013 roku Polacy przy pomocy kart płatniczych dokonali transakcji na kwotę 1,42 mld złotych. Rok później było to już 1,82 mld. Narodowy Bank Polski poinformował parę tygodni temu o nowym rekordzie – miliardzie operacji finansowych dokonanych bezgotówkowo w ciągu 3 miesięcy. Wniosek? Nagły blackout odciąłby zdecydowaną większość społeczeństwa od jakichkolwiek środków finansowych – aktywni w nowej, analogowej rzeczywistości pozostaliby jedynie ci, którzy odłożyli nieco gotówki na przysłowiową czarną godzinę.

Społeczna dezinformacja
Oczywiście internetowy blackout równie mocno odczuliby użytkownicy, którzy utraciliby łatwy dostęp do informacji. Ich znajomość świata i bieżących wydarzeń uległaby poważnemu uszczupleniu. Nie chodzi tu tylko o dostęp do zdigitalizowanych dóbr kultury, książek, filmów, obrazów czy muzyki, (mimo że utrata cyfrowej biblioteki z pewnością byłaby bardziej bolesna niż znana ze starożytności katastrofa, którą był pożar „biblioteki świata” w Aleksandrii). Chodzi o utratę naturalnego adresata naszych zapytań, nawet tych najbardziej błahych, jak choćby „jak szybko schudnąć”, „gdzie na wakacje 2016 last minute” czy „jak naprawić cieknący kran?”. „Wujek” Google już teraz odpowiada na ponad 100 miliardów zapytań internautów w ciągu miesiąca, z czego aż 1,17 mld z nich to zapytania unikatowe. Być może równie mocno ucierpiałyby nasze stosunki ze znajomymi. Tymi z Facebooka i innych mediów społecznościowych. Dzisiaj to właśnie komunikatory internetowe, jak np. Skype czy Messenger, stanowią jeden z głównych kanałów komunikacji z naszymi bliskimi, a media społecznościowe zaspokajają naszą ciekawość, streszczającą się w pytaniu: „co ciekawego u nich słychać?”. Dość wspomnieć, że według badań DOMO w ciągu minuty sami użytkownicy Facebooka tworzą blisko 2,5 mln nowych lub powielanych treści: postów, komentarzy, share’ów etc.

Brett Baker to bloger z ChicagoNow, który postanowił przekonać się na własnej skórze, jak to jest żyć miesiąc bez Internetu. I 9 listopada 2015 roku dobrowolnie wyciągnął wtyczkę z sieci, decydując się na blisko 2 miesiące (52 dni) offline. Jak sam przyznaje, na początku było… stosunkowo łatwo.

– Z rozbawieniem spoglądałem na rosnącą każdego dnia liczę powiadomień z Facebooka: „Brett masz 74 nowe powiadomienia… 83… 96…” – pisze Brett Baker na swoim blogu Dry it in the Water. – Naprawdę bardzo chcieli, żebym zalogował się na portalu i przeczytał te wszystkie powiadomienia. Gdy jednak ich liczba sięgnęła 99, Facebook przestał liczyć. Później codziennie otrzymywałem wiadomość, że mam 99 nieprzeczytanych powiadomień. Facebook może i gromadzi setki milionów ludzi z całego świata, ale najwidoczniej potrafi liczyć tylko do 99.

Koniec końców Baker przyznał, że miesiąc bez sieci okazał się dla niego ciężką próbą i nie lada wyzwaniem. Jego znajomi w towarzystwie rozprawiali o tematach, o których on często nie miał zielonego pojęcia. Wiedzieli więcej niż on, bo byli online. Wiedzieli „wszystko” – i wiedzieli to szybciej. Oczywiście eksperyment Bakera można uznać za w pełni kontrolowany. Z góry zakładał, że do Internetu oczywiście powróci (w końcu żyje z blogowania…), co też obwieścił w poście I’m Back After Quitting the Internet, który rozpoczął od słów: Wracam do Internetu. Tęskniliście za mną? Podejrzewam, że pewnie nie. W każdym razie Baker też nie tęsknił. Z rozbrajającą szczerością przyznał, za tak naprawdę przez te 52 dni brakowało mu tylko jednego: Bez urazy, moi przyjaciele z Facebooka, ale niespecjalnie się za wami stęskniłem. To tylko sam Facebook wywoływał we mnie to przeraźliwe poczucie tęsknoty.

Świat offline, czyli 3 rzeczy, które mogą uśmiercić Internet
Wiemy już, że zabić Internet może cyberatak albo świadoma rezygnacja z konsumpcji treści. Co jeszcze jest w stanie go zatrzymać? Najczęściej wylicza się 3 potencjalne zagrożenia, które mogą uszkodzić globalną sieć.

Po pierwsze, Słońce. To, co dzieje się ponad 150 mln km stąd na powierzchni naszej gwiazdy, ma wbrew pozorom naprawdę duże znaczenie dla ziemskich systemów łączności. Głównym zagrożeniem są dla nich przede wszystkim rozbłyski słoneczne. Takie jak ten z 1998 roku, kiedy to satelita Galaxy IV, wart około 250 mln dolarów, nagle wymknął się spod kontroli, podobnie jak kilka innych obiektów tego typu w tym samym dniu. Efekty? Ponad 80 proc. pagerów w Stanach Zjednoczonych przestało działać. Lekarze, managerowie czy dostawcy leków – wszyscy nagle przestali otrzymywać powiadomienia. Szacuje się, że właśnie za sprawą rozbłysków słonecznych w ciągu ostatnich lat utraciliśmy kontakt z aż 12 satelitami orbitującymi wokół naszej planety. Rozbłyski mogą niekiedy być tak silne, że skutkują wywołaniem poważniejszych zagrożeń – burz magnetycznych, spowodowanych nadmierną aktywnością Słońca. Największą z nich, znaną jako rozbłysk Carringtona, odnotowano w 1859 roku. To za jego sprawą doszło do zerwania łączności telegraficznej między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Gdyby taki rozbłysk powtórzył się dzisiaj, Internet mógłby być w poważnych tarapatach.

Po drugie, polityka i politycy. Istnieją państwa, którym mocno zależy na kontrolowaniu Internetu i filtrowaniu treści umieszczanych w sieci. Nie wahają się zatem albo odcinać dostęp do sieci swoim obywatelom, albo dawkować im odpowiednią dozę politycznej propagandy. Przykłady? W wyniku powyborczych zamieszek w 2010 roku w Iranie tamtejszy rząd zdecydował się zablokować dostęp do Internetu na 45 minut, chcąc przypuszczalnie dokonać filtracji treści na portalach takich, jak YouTube czy Twitter, a także innych popularnych stronach opiniotwórczych. Z kolei Chiny nieustannie starają się stworzyć „własny Internet”, w którym wyświetlane treści odpowiadałyby oficjalnej ideologii państwa.

I po trzecie, przecięcie kabli, czyli fizyczne uszkodzenie Internetu. Czasami bywa tak, że największym zagrożeniem dla globalnej sieci, łączącej ze sobą miliardy komputerów, bywa pojedynczy człowiek. Kilka lat temu cyfrową apokalipsę przeżyła Armenia. Wskutek niefortunnego incydentu jej obywatele stracili dostęp do Internetu na ponad 12 godzin. Hayastan Shakarian, 75-letnia kobieta z Gruzji, przez przypadek przecięła łopatą światłowód, którym Internet płynął do Armenii. Starsza pani, poszukując miedzi do sprzedaży na złomowisku, natknęła się na jakiś przewód na obrzeżach Tbilisi. Postanowiła go wykopać. Kilka ruchów łopatą sprawiło, że pozbawiła dostępu do Internetu ponad 3,2 mln mieszkańców Armenii i przysporzyła kłopotów wielu gruzińskim providerom internetowym. Na szczęście dla Ormian sytuację udało się opanować, a Internet powrócił do ich komputerów i smartfonów. Mimo że ormiańska gospodarka doznała szoku i nagle po prostu stanęła w miejscu, to początkową panikę i dezorientację obywateli udało się opanować i uspokoić. W międzyczasie Shakarian w rozmowie z policją przyznała się do przecięcia kabla, choć stwierdziła: – Nie wiedziałam, że zrobiłam coś złego. Ja nawet nie wiem, czym jest ten Internet.

Trudno przy tej okazji nie przypomnieć sobie ubiegłorocznego pożaru mostu Łazienkowskiego w Warszawie, podczas którego uszkodzeniu uległy kable światłowodowe. W efekcie spora część stołecznych firm i instytucji straciła dostęp do Internetu. Takie sytuacje, jak się okazuje, wcale nie należą do rzadkości. Jak wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie Atmana, 52 proc. firm w pierwszym półroczu 2015 roku miało problem z dostępem do Internetu lub brakiem energii elektrycznej. W blisko jednej trzeciej przypadków (30 proc.) tego rodzaju awaria trwała od jednego do dwóch dni. 41 proc. badanych przyznało, że w jej wyniku przedsiębiorstwo musiało przerwać działalność lub poważnie ją ograniczyć.

Marc Elsberg jest autorem poczytnej powieści katastroficznej pod tytułem „Blackout”. Na kolejnych stronach tej książki zarysowuje przerażający scenariusz: nagle w całej Europie następuje przerwa w dostawie prądu. Miasta toną w ciemnościach. Jest zima. Po kilku dniach zaczyna się chaos: brak ogrzewania, kłopoty z lekami, jedzeniem i wodą. Czarny scenariusz kreślony przez Elsberga równie dobrze można dopasować do przerwy w dostawie Internetu. Gdyby sieć nagle wyparowała, to cywilizacja w tej formie, jaką znamy obecnie, po prostu zawaliłaby się. Nie byłby to już ten sam świat, który znamy i do którego się przyzwyczailiśmy.

PODZIEL SIĘ

BRAK KOMENTARZY

ZOSTAW ODPOWIEDŹ